niedziela, 25 września 2016

3. Choroba nie daje za wygraną!


Z Łucją było coraz gorzej. Nie czuła się lepiej, a gorączka nie obniżała się. Z Piotrkiem byliśmy bezradni. Pogoda też nie dawała nam dużego optymizmu do życia.  Chyba musieliśmy liczyć na cud.

-I jak?-zapytał mnie Piotrek, gdy wszedł do naszego  pokoju. Pomieszczenie od ostatniego czasu nie było schludne, czyste, wabiące przepięknym zapachem kwiatów z ogrodu. Fetor wymiocin dało się czuć już  od pierwszego schodka, a zasmarkane chusteczki leżały praktycznie wszędzie; na łóżku, biurku, podłodze. Jeszcze lepiej, że nie na suficie! Termometry walały się po ziemi niczym  zwinięte kulki papieru.

-Nie jest najlepiej.-odpowiedziałam.-Gorączka nadal się podnosi.- Starszy brat podszedł do  Łucji i dotknął jej czoła.

-Masz rację. Jest nadal cała rozpalona.-popatrzył na nią. Wyciągnął prawą rękę i zaczął ją głaskać po głowie. Jej oczy powoli opadały i się zamknęły. Poczułam ulgę. Ostatnia noc nie należała do przespanej, gdyż co półgodziny zostaliśmy budzeni przez siostrę. Nie mieliśmy też żadnych wiadomości od rodziców. Nie wiedzieliśmy też co począć z listem, który dostałam od profesora. Właśnie! List! Przecież Piotrek nic o tym nie wie.

-Piotrek.-zwróciłam się do brata.-Możemy porozmawiać w cztery oczy?-zapytałam.

-Jasne.-odpowiedział i we dwójkę udaliśmy się na korytarz, gdzie mieliśmy pewność, że żadne z młodszego rodzeństwa nie podsłucha naszej rozmowy.

-Przepraszam, że ci nie mówiłam ale dostałam list.

-List? Wiesz od kogo?-pokiwałam głową.

-Od profesora Kirke. Pamiętasz go? Przebywaliśmy u niego podczas nalotów bombowych. To wtedy zaczęły się nasze przygody z Narnią, Ka…

-Niewymieniań tego imienia.-zdziwiłam się.

-Niby czemu?-zapytałam.

-Nie ważne.-powiedział, a mnie nadal zżerała ciekawość.-Kontynuuj.-nie chciałam dalej wypytywać co go zdenerwowało ale też nie chcę się z nim kłócić.

-Dobrze.-wetchnęłam.-W tym liście było napisane, że profesor prosi nas aby zaopiekowali się jego domem. Jest w podeszłym wieku, a jego stan się pogarsza, a mi naprawdę szkoda tego domu. Pomyśl tylko. Z dala od zgiełku miasta, hałasu. Tylko świeże powietrze i spokój. Pomyśl logicznie.

Blondyn westchnął. Widziałam jak myśli nieustannie i próbuje wywnioskować wszystkie za i przeciw. Wiedziałam ,że raczej z wyjazdu nici, przecież rodzice muszą  o tym wiedzieć, prawda?

-W sumie to nie taki kiepski pomysł.-odpowiedział po dłuższej chwili, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.-Ale….-no tak. Słowo „ale” ma większą rolę.-po chorobie Łucji.-ciągnął.

-DZIĘKUJĘ, dziękuję, dziękuję!!-zaczęłam piać z radości i rzuciłam się na niego.

-Ale na razie masz nie mówić Łucji.-powiedział i uniósł brew do góry.

**********************

Szedłem lasem. Powoli zaczęło świtać co zwiastowało poranek. Od domu byłem już bardzo daleko. Było słychać jak mój but nadeptywał na patyki, a runo leśne niczym błoto zabierało mnie do jego wnętrza. Byłem sam. Cisza była wokół mnie, tylko od czasu do czasu zaczęły ćwierkać ptaki. Z środka lasu emanowało ciepło, więc nie czułem chłodu. Byłem szczęśliwy, szczęśliwy jak nigdy.  Jednak miałem żal , że zostawiłem Julią samą z tą wiedźmą. Jednak jeśli dziewczyna nie chciała nie chciałem naciskać. Jej sprawa. Ale może jednak przejrzy na oczy? Morze zobaczy, że nie jest warta i ucieknie tak jak ja? Była nią zaślepiona, totalnie zaślepiona! Tak naprawdę nikt nie wie o jej historii oprócz mnie-najlepszego przyjaciela, który traktował ją jak własną siostrę. Nagle usłyszałem jakiś hałas. Odwróciłem się szybko i wtedy ich zobaczyłem. Stali oparci o pnia drzew, uzbrojeni. Jeden trzymał nóż i  rzeźbił coś z drewna, a drugi stał niczym nim.

-Witaj.-odpowiedział ten drugi.-Miło cię znów widzieć.-powiedział spokojnym tonem.

-Co chcesz?-zapytałem zimnym tonem.-Jakiś problem?

-Nie, skądże. Na razie to ty jesteś tym najmniejszym problemem.-jego wzrok utkwił we mnie.  Odwróciłem się czym prędzej. Zaczął biec  ile sił w nogach lecz nagle poczułem jak ktoś chwyta mnie  za ramie.

-Koniec tej gry.-usłyszałem głos. Starałem  się uciec ale nie dałem rady. Za pomocą ramion szarpałem się nieustannie, lecz nie odniosło to żadnych rezultatów. Na moich nadgarstkach poczułem coś metalowego i ciężkiego. Czyżby to kajdanki? Odwróciłem głowę i spojrzałem na nadgarstki. Nie myliłem się. Miałem na nadgarstkach kajdanki i czułem przeszywający moje dłonie ból. Chciałem się z nów wyrwać, szarpać ale po chwili poczułem pulsujący ból głowy, a potem nastała ciemność.

 

*********

A jednak! Jak to mówią: JEST MOC! ;) Jak mówiłam rozdział miał być po wyjeździe, ale dostałam nagłej weny i postanowiłam opublikować go jeszcze dziś!! Ale kolejna notka pojawi się już po wycieczce. Także krótko mówiąc: PODLASIE! NADCHODZĘ! A wam życzę miłego tygodnia w szkole i czytania nowego rozdziału. J

 


poniedziałek, 19 września 2016

2. Niespodziewany list i inne niespodzianki.


( Z PERSPEKTYWY ZUZANNY)

 
 
 
Wracałam do domu. Czułam jak zimne powietrze muska moją twarz. Brakuje mi letniej pogody i upałów. Jednak co dobre, szybko się kończy. Mój dom znajdował się nie daleko hali, gdzie miałam treningi z łucznictwa. Elewacja była cała żółta z białymi ramami okien, płot natomiast był cały brązowy.  Zauważyłam, że po lewej stronie domu świeci światło.  Pewnie mama nie śpi, zapewne martwi się o mnie, bo nie powiedziałam jej, że nie ma mnie w domu.  Weszłam na ganek. Nigdy nie było tam tak czysto jak dziś. Może to dlatego, że  zbliża się jesień. Zawsze na wiklinowym krześle leży  mnóstwo koców, a za krzesłem grabie i szpadle. Otworzyłam drzwi.
-Już jestem!-zawołałam. W korytarzu było zbyt ciemno, abym mogła coś zobaczyć. Emanował chłód. Poszłam do salonu. Nie myliłam się.  Ogień w kominku dawno już zgasł, a nikt nie położył ani podpalił drewna na opał. Szybko zabrałam się do roboty. Otworzyłam małe, szklane drzwiczki  Zaczęłam po omacku szukać drewna. Obok kominka znajdował się wiklinowy kosz, więc wzięłam dwa kawałki drewna i włożyłam do kominka. Od razu poczułam przepływ ciepła po moim ciele.  Kierowałam się do schodów i zapaliłam światło. Powoli szłam na górę. Do  moich uszu zaczęły docierać szepty. Starałam się odszukać braci, jednak szlak po nich zaginął. Podeszłam do ich pokoju i nacisnęłam  klamkę.
-Piotr? Edmund?-zapytałam. Znów cisza. Zapaliłam światło, ale zaraz tego pożałowałam. Do moich nozdrzy docierał nieprzyjemny zapach. Poczułam smród i zgniliznę. Ale tu syf!-wyrwało mi się z myśli. Czy oni kiedyś zaczną tutaj sprzątać? Szybko zamknęłam drzwi i raz na zawsze zapamiętam, że nie wchodzić do pokoju Piotra i Edmunda. Wracałam do poszukiwania rodzeństwa. Jeśli ich tam nie ma to oznacza, że są w moim pokoju i Łucji. Tak, jako siostry mieszkałyśmy razem. Lecz jak przychodzili nasi znajomi ze szkoły lub chłopcy ( co bardzo irytowało Piotra…)  nie było mnie lub siostry w domu. Szłam dalej, moje tempo powoli przyspieszało.  Weszłam do mojego pokoju. Patrząc na ten widok zamarłam. Łucja leżała cała nieruchoma na łóżku. Oprócz niej znajdowali się moi bracia. Minę mieli nieciekawą.
-O co chodzi?
-Dotknij jej czoła.-polecił Piotr.-Zrobiłam jak kazał. Ręką dotknęłam czoła młodej. Nie było dobrze.
-Jest cała rozpalona. Co jej się stało.
-Piotr.-mój brat zwrócił się w jej kierunku.-Zimno mi.-powiedziała.
-Edek, podaj koc.- powiedział mój starszy brat.
-Ale koce są na ganku.-powiedział.
-Ja pójdę. Na wszelki wypadek zrobię herbatę i dorzucę ognia do kominka!-krzyknęłam wychodząc z spokoju ale chyba mnie nie słyszeli.  Biegłam jak tylko się da. Weszłam na ganek i chwyciłam pierwszy koc.  Gdy go dotknęłam był strasznie wilgotny.
-No masz!-wypowiedziałam głośno. Wzięłam całą garść koców i wniosłam je do salonu. W rozpaczy szukałam innego okrycia. Eureka! Znalazłam!- mruknęłam pod nosem. Wzięłam szlafrok. Był tak miękki i ciepłu, że mogłam  od razu się w niego wtulić. Pobiegłam czym prędzej na górę. Podałam starszemu bratu szlafrok, a on otulił nim Łucję.
 
 
 
*************
Czekaliśmy jeszcze chwilę. Łucja szybko zasnęła, a gorączka zaczęła powoli się obniżać. Mogliśmy odetchnąć z ulgą.
-Mam tobie coś do przekazania.-powiedział mój młodszy brat. Zdziwiłam się ale i jednocześnie zaciekawiłam. Nagle wyszedł z pokoju, a ja poszłam w jego ślady. Kierowaliśmy się do jadalni, gdzie był prostokątny stół z sześcioma złotymi krzesłami. Edmund podszedł do niego i wziął w dłoń skrawek białej koperty.
-Proszę, to do ciebie.-powiedział i podał mi  list. Nie mylił się. Koperta była adresowana do mnie.
-Od kogo?
-Nie mam pojęcia.-odpowiedział. Patrzyłam na niego. Jego wyraz twarzy mówił wszystko : strach, niepewność i zaciekawienie.
-Otwieram.-powiedziałam, a on stał i czekał na to co się stanie, gdy otworzę kopertę. Moje dłonie nie wiedzieć czemu drżały nieustannie. Nie mogłam tego powstrzymać. Nie odliczając gwałtownie otworzyłam list. Gdy spojrzałam na literki były bardzo małe, pisane zapewne atramentem. Tak, atramentem , gdyż niektóre słowa były rozmazane niebieskim tuszem.
„ Droga Zuzanno! Nie specjalnie zwracam się do Ciebie. Jeśli możesz sięgnąć pamięcią wraz z twoim rodzeństwem zamieszkiwaliście u  mnie podczas wybuchu wojny. Pod tym względem proszę Was o pomoc! Mój wiek nie pozwala na pielęgnację tego niezwykłego domu. Jestem stary, a z dnia na dzień nie jest zemną dobrze. Mam nadzieję, że niezbagatalizujesz mojego zaproszenia! 
                                                                                                      Pozdrawiam!  Profesor Digory-Kirke.”
Witam! Rozdział dłuższy według oczekiwań. Notki będę wstawiać w pierwsze trzy dni tygodnia : poniedziałek, wtorek lub w środę.  Od razu uprzedzam, że rozdziału nie będzie w dniu : 26.09, 27.09 lub  28.09. Wniosek? Wyjeżdżam na Zieloną szkołę  z moją klasą, a moja szkoła zielone szkoły preferuje zawsze na początku roku szkolnego! Mam nadzieję, że trafię na dobrą pogodę, a po zmęczonym powrocie na pewno przybędę z nowym, dłuższym i lepszym rozdziałem! ;)
 
 

 
 
 

czwartek, 15 września 2016

1. Łucznictwo.

Lał zimny, słony, jesienny deszcz. Koniec wakacji zbliżał się wielkimi krokami. Pogoda nie była taka piękna jak ostatnimi czasy. Codziennie można było usłyszeć odgłos deszczu, który opadał na dach i wlatywał do wielkich ryn. Na zewnątrz słyszało się dźwięk grzmotów i pokazujące się od czasu do czasu światła błyskawic.
- Raz....dwa....trzy-odliczał brunet, a po chwili dało się słyszeć grzmot pioruna.
-Edek!-zawołała młodsza Pevensie, która miała zatknięte uszy za pomocą dwóch małych palców.-Przestań!-zawołała do brata. Łucja była skulona i schowana pod stołem w salonie. Rodzeństwo Pevensie przebywało w domu ze względu na pogodę, a nie zwiastowała ona na razie szybkiej poprawy. Siedzieli w salonie, wszyscy czworo.  Zuzanna przeglądała najnowszy magazyn, Piotr siedział na fotelu i wpatrywał się w okno patrząc co się dzieje na zewnątrz, Łucja panicznie bała się burz także chowała się gdzie tylko mogła, a Edek jak to Edek odliczał  co chwila pokazujące się pioruny.
-W Narnii nie było takiej pogody.-mruknął pod nosem blondyn.
-Ale to nie Narnia.-odpowiedziała Zuzanna, która wstała z fotela.- A teraz przepraszam ale idę się przebrać, bo mam trening.
-A niby co trenujesz?-zainteresował się młodszy Pevensie.
-A łucznictwo.-Na te słowo trzy twarze skierowały się w stronę starszej Pevensie. Bracia popatrzyli na nią z kwaśną miną.
-To nie sprawiedliwe!-wykrzyknął Edmund.
-Ale o co ci chodzi?-zapytała brunetka.
Brat spiorunował ją wzrokiem. Marzył o tym aby znów być w Ker-Paravelu i ćwiczyć na plaży oraz wdychać zapach jodu, który unosi się z morza. Jednak w Anglii nie było mu to dane, a tak tego pragną,znów poczuć się jak król.
-Co nie sprawiedliwe?-zapytała.
-To, że jest coś takiego w Anglii jak strzelanie, a nie walka wręcz.
-Bo to nie jest modne.-odpowiedział niebieskooki.
-Modne, też mi coś.-odpowiedział, a Zuzanna szybko powędrowała na górę aby się przebrać.
                                                                 
                                                                                  ****

      

   Szła do wielkiej hali. Na dworze przestało padać, jednak dało się czuć świeżą rosę. Brunetka wdychała  świeży zapach powietrza. Uśmiech dziś nie znikał jej z twarzy.  Otworzyła wielkie, szklane drzwi, które prowadziły do niewielkiej sali. Jej trener już tam był. Był to zwykły, młody prosty chłopak, który był od niej dwa lata starszy. Wysoki, barczysty  brunet choć według Zuzanny wyglądał jak tępy osiłek.
-Panna Pevensie?-spytał
-Witam.-odpowiedziała dziewczyna.  Zuzanna tak łatwo nie związywała się z ludźmi. Najpierw musiała zdobyć zaufanie, a potem (kto wie...) nawet przyjaźń.
-Dobrze, na dzisiejszej lekcji  nauczę cię jak wystrzelić  strzałę tak aby trafiła w sam środek tarczy. Po tylu zajęciach zapewne dasz sobie radę. Wstań i idź po łuk.-powiedział.  Pevensie bez zastanowienia poszła do sali gdzie znajdowały się łuki. Chodziła między regałami aby wybrać jak najlepszy. Niestety nie było takich jakie posiadała w Narnii. Musiała sobie dobrać taki aby był dla niej dość wygodny.  Wypatrzyła sobie czarny, długi, giętki łuk, a do tego srebne strzały.
-Ten będzie idealny.-mruknęła do siebie. Wzięła łuk i strzały do ręki i wyszła z sali. Gdy dotarła na halę nauczyciel już przygotował tarczę. To będzie bułka z masłem.-pomyślała.
-Pokaż co potrafisz.
Dziewczyna wykonała to co chciał. Wzięła strzałę i napieła ją na cięciwę. Nacelowała na tarczę i strzeliła. Strzała przeleciała tak szybko jak wiatr. Trafiła, trafiła w tarczę.
-Brawo, brawo. To było niesamowite. - pogratulował trener.-Gdzie ty się tego nauczyłaś?
-Cóż...jak byłam mała to lubiłam strzelać z łuku u dziadków. Mieli tarcze, strzały, łuk, więc strzelałam.
-Dobrze. Poćwicz jeszcze dwa razy, a jak już skończysz jesteś wolna.
-Dziękuję.-odpowiedziała.
Była sama. Podeszła do tak zwanej "dziury" i weszła do niej. Na suficie wisiały sznury. a dookoła niej było szkło. Zuzanna nacisnęła prawy guzik i pojawiły się manekiny, które miały służyć jako ofiary do strzelania. Jedna za jedną poruszały się, a ona miała za zadania w nich strzelać.
Zaczęła. Jedna strzała nie trafiła w cel. Ach.-mruknęła. Spróbowała jeszcze raz.
-Jeden.....dwa....trzy-odliczała, a strzała została wystrzelona w powietrze. Nagle przetarła się o szkło ale trafiła w ofiarę. Zuzanna wykonała w tym czasie gest zwycięstwa i zadowolona wyszła  z sali i kierowała się w stronę domu.
 
  ********
 
Witam! Zdziwieni? Raczej tak!  A macie powód. Pewnie zauważyliście , że usunęłam poprzednie rozdziały, gdyż mi się nie podobały. Nie miały w sobie czegoś emocjonującego, fascynującego aby Was zainteresować. Mam nadzieję, że powyższy rozdział wam się podoba, bo mi tak i jestem z niego dumna.  Przepraszam, że taki krótki ale zaczęła się szkoła i niestety nie mam tyle czasu na pisanie.Do następnego rozdziału! A pod spodem strzelająca do Was Zuzanna. :) Oczywiście do Was nie strzela..... :D